Jak to często bywa, spojrzenie przybysza (Mackanzie jest ze Szkocji) trafia w sedno problemów decydujących o życiu miejscowych. Film oglądałem z Amerykanami, którzy odbierali go jako bardzo aktualny głos, pomagający zrozumieć źródła poparcia dla Trumpa, a precyzyjniej – źródła wściekłości i agresji wobec systemu, który na nowo ludzi czyni niewolnikami fiskalno-prawnej oligarchii. Dobrze to chwyta uwaga gościa z baru, który przyglądając się z boku skokowi na bank, rzuca krótkie „rabusie okradają złodziei”… Najbardziej mylące w odbiorze tego filmu są recenzje „przewidywalnych krytyków” (jak Majmurek) zarzucających mu przewidywalność i pretendujących do wiedzy o wszystkim, co w tej świetnie opowiedzianej historii dopiero nastąpi. Tymczasem to nie jest film akcji ani zwykły kryminał, najwięcej dzieje się pomiędzy słowami, dialogi są krótkie i zwykle niedokończone, łącznie z tym ostatnim; doskonały aktorsko jest nie jeden Chris Pine, ale co najmniej na równi z nim Ben Foster, a i Jeff Bridges i Bil Birmingham nie wiele od nich odstają; a do tego film inkrustowany jest kapitalnymi, mistrzowsko granymi na drugich i trzecich planach epizodami…